poniedziałek, 2 lipca 2012

Prąd mnie nie pieści...

W odniesieniu do związku frazeologicznego "popieścić prądem", rozpoczynam wywalanie wszystkich żalów na firmę dostarczającą tę upragnioną do egzystencji nić.
Bynajmniej nie jest to nić porozumienia. Ale od początku. 
Jakiś tydzień temu <pyk!> i prądu brak... od godziny 9 rano do 15...
W sobotę Mężulski, jako wierny fan F1, zasiada- polsat - <pyk!> prądu nie ma... 9.30 - 14.30.
No i dzisiaj, epicentrum mojego wku...wienia... 7.30 - 16.20... Cały dzień bez życiodajnej energii... Rano - kawa. Mężulski do pracy, szybko szybko. Ekspres nie działa. Stawiam garnek na gazie, zapalacz w kuchence nie działa. W gorączkowym poszukiwaniu zapałek, przewalam pół kuchni. Nareszcie mam, szybko otwieram pudełko, fuuu... Oczywiście wszystkie, co do joty, wysypały się na podłogę. Zadumałam się chwilę, czy nie ułożyły się czasem w jakiś fajny kształt, ale nic z tego. Widocznie wszechświat nie miał mi dzisiaj nic do powiedzenia, bo stracił ze mną łączność... Ok. Zapaliłam pod garnkiem i czekam. Cierpliwie. Spokojnie. No ileż można czekać?! Jest! Wrze, po 7 minutach patrzenia w garnek. Mężulski przeżuwszy wszystkie fusy w kubku, zamruczał, że wychodzi. 
No i zostałam sama ze sobą. Ani internetu, w telewizji nic nie gada, (a wtedy czuję się mniej samotna), pralka uśmiecha się do mnie w ironicznym stylu, typu: "no i co? od czego ma się rączki?" No dobra, dobra. W końcu korona mi z głowy nie spadnie. Wyprawszy bieliznę i dwie koszulki, wpadłam na pomysł sprawdzenia, czy nie wiszą na słupach jakieś informacje o braku prądu. Obeszłam całe osiedle. Nic. Ludzie łażą bez celu po podwórkach, znaczy u nich także nie ma prądu... 
Poszukałam rachunku. Wszystko jest, oprócz nr-u telefonu do firmy. Już nie mówię o numerze alarmowym, ale jakiś kontakt by się przydał. Jak mam sobie sprawdzić, skoro internet nie działa? Na szczęście zapisałam jakiś numer przy liczniku. 
Dzwonię. Oczywiście pani nie wie, poda numer, pod który mam dzwonić. 
Dzwonię. Pani. Pani nie wie, to sprawa nie do niej.
Gula skoczyła mi na szyi. Ok, zapisałam "prawidłowy" nr.
Dzwonię. Tak, Pan przyjmuje zgłoszenia o usterkach, ale nie w tym obszarze.
To gdzie ja mieszkam? W Nikaragui? 
Pan, może i bogu ducha winien, zebrał ode mnie wiązankę wiosennych wyznań, a propos firmy, informacji publicznej odnośnie przerw w dostawie, itp. 
Skruszony podał mi nr do "kolegi", abym spytała o przyczynę przerwy w dostawie prądu. 
Awaria. Usuwanie skutków potrwa kilka godzin. Kilka, czyli 3, 4, czy 10? 
Cały dzień bez prądu. Niewiele udało mi się zrobić z zaplanowanych rzeczy. Przede wszystkim z pracy na komputerze.
Niestety, czasem trzeba wrócić do epoki kamienia, aby dostrzec piękno codziennych pieszczot "Pana Prąda".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz