piątek, 23 listopada 2012






Ot, tak, bez komentarza, na pogodny i owocny dzień :-)

środa, 21 listopada 2012

Nie ma to jak ranek

Wczesna pobudka i szybkie wstawanie. Mężulski do pracy, koszula, zawiąż krawat, zrób kawę, kanapki do pracy, buziak i papa. I sama. Sączę tę kawę z Cezarową mordką na kolanach (chciał wleźć cały, ale jego 28 kg dosłownie mnie przytłaczają). 
No i cóż kolejny dzień rozglądam się za pracą, której brak... 
W TV lecą jakieś bezistotne fakty, MR Kuźniar przechodzi sam siebie w porannych sucharach, tak nie są to żarty, to suchary... Serio, myślisz, że będę śmiać się do rozpuku o 6.20? 
Powrót wzroku do monitora. O super, oferta pracy dla seretarki. Może być. Wymagania... Kwalifikacje... OK. A pod "ofertą" zalecenie - proszę o obowiązkowe wysłanie 5 fotografii sylwetki. Że jak? A po co Wam moja sylwetka? Na stanowisko sekretarki? W końcu, gdybym przyszła na rozmowę kwalifikacyjną, to i tak wprawne oko dojrzy moją nadwagę. Gdybym przyszła. Ale nie przyjdę. Źle mi to pachnie...

Rozmawiałam ostatnio ze znajomą. Mąż jej zarabia wystarczająco, by ona mogła być w domu z dwójką dzieci. Przyjechała do niej koleżanka, zaradna menadżerka, czy coś tam. W każdym bądź razie zapracowana kobieta ze swoją pięcioletnią córeczką. Dziewczynka nie chciała się bawić z chłopcami znajomej, ciągle tylko mama i mama. Widocznie jej mamy brakowało. Nożyczek nie umie trzymać w ręce, nie lubi rysować. 
No moim zdaniem jest to dziwne. Matka małej podziwiała chłopców mojej znajomej, że tacy zaradni, że zainspirowani życiem, że sobie pomagają, że są ze sobą zżyci. 
Może właśnie dlatego, że był czas na to, aby im pokazać, jak mają się zachowywać,  może był czas na tłumaczenie, a nie jedynie na zakazy, nakazy, krzyki. 
Każdy woli inny model rodziny, każdy ma własny. 
Ale konkluzja jest jedna, aby nic nie było na siłę. By nie było nadgodzin kosztem dzieci. 


I jeszcze na koniec. Ostatnio czytałam piękną, acz smutną historyjkę w Internecie:

Mama wróciła wieczorem z pracy. Synek nie widział jej cały dzień. Przygaszony zszedł z łóżka i patrzył na mamę krzątającą się gorączkowo w kuchni. Szybkim ruchem wyjmowała garnek z zupą z lodówki, zamaszyście stawiając go na kuchence. Część z niej wylądowała na podłodze. 
- Cholera, - syknęła. 
- Mamo... - rozległo się ciche pytanie z okolicy futryny.
- Czego! - warknęła.
- A ile ty zarabiasz na godzinę? - spytał chłopiec.
- Co? Co cię to w ogóle obchodzi, nie zawracaj mi głowy!
- No ile?
- Wyjdź mi stąd! - rozkazała wymachując ścierką.
Chłopiec potulnie ruszył do swojego pokoju.
Przy obiedzie matce zrobiło siego jednak żal. 
- Synku - rzekła- zarabiam 10 zł na godzinę. 
- Acha. - odrzekł spokojnie i pobiegł do swojego pokoju.
- Wracaj, dokończ obiad - krzyknęła za nim. Ale z pokoju rozlegały się już jakieś dźwięki. Jak rozbijanie porcelany i brzęczenie monet.
Rozległo się pospieszne tuptanie przez korytarz.
- Proszę - rzekł chłopiec i wysypał mamie drobniaki przy talerzu. - Tu jest dziesięć złotych. Chcę kupić godzinę Twojego czasu. Czy jutro wrócisz do domku trochę wcześniej?
Jej niebieskie oczy zrobiły się szare od napływających łez. 



Goniąc za czymś na oślep, nie widzimy ile po drodze przeoczamy. 
Miłego dnia.
I znajdźcie czas :-)









poniedziałek, 19 listopada 2012

Jesienny spacerek








Taki wieczorny spacerek w niedzielne popołudnie zaserwowaliśmy sobie z Mężulskim i rodzinką. Słońce cudne, mimo, że umykające już szybko za horyzont. A była dopiero piętnasta... Szkoda, ale już niedługo ... i dnia zacznie przybywać. Poczekajmy :-)

sobota, 17 listopada 2012

No trochę o seksie, a co!

Niby jest to blog dla wszystkich, ale myślę, że tematem owym nie naruszę niczyich uczuć, prywatności, itp. Dla mnie temat normalny, jak każdy inny, więc...

Jeśli jednak jesteś innego zdania - NIE CZYTAJ DALEJ!       ;-)


Śmieszne te nasze małe, małżeńskie potyczki łóżkowe. Niby jeszcze młoda krew, niby warunki są, ale chęci czasem brak. Nie mówię już o czasie, nastroju, itp. Kiedy po wstępnym "wybzykaniu" nie jest nas już właściwie w stanie nic zdziwić, zaskoczyć tym bardziej, następuje ta błoga sielanka, kiedy można się wyspać! No wreszcie! Ludzie narzekają na rutynę, nudę w łóżku, a ja ją uwielbiam!
W sumie podobnie jak w kabarecie:
- Eee...
- Co?
- Chcesz?...
- Noooo...

Ewentualnie:
- Eeee...
- Nie...

Nie ma nic lepszego, niż założenie wygodnej, wyciągniętej w praniu piżamy w owieczki. Bawełniane skarpety do połowy łydki, krem do rąk i szlafrok. Jasne, czasem odszykuję się "nocnie", ale to wymaga tyle nakładu starań.... A czasem chcę tylko walnąć się na wyro i spaaać. Nie wiem, wydaje mi się to takie zwyczajne, normalne, a jednocześnie spokojne, bezpieczne. 
Jedni szukają ciągle nowych wrażeń w życiu, nie mówię, że to źle - też szukam, ale na innej płaszczyźnie. Miałam kiedyś koleżankę, dużo starszą ode mnie, jakieś 5 lat małżeńskiego pożycia, która zawsze na noc była odszykowana dla Lubego, jak na "pierwszy raz". No kurde, ileż można?? Dla mnie ten spokój, to ciepło rutyny jest najcenniejsze. Czasem wpływa to jednak na "jakość", myśląc w trakcie: Co ugotuję jutro na obiad? Chmm... Może rybę? Nie nie rybę, ryba była ostatnio, poza tym później ma ktoś przyjść, cały dom będzie śmierdział tą rybą... Chm.. Może kotlery? Nie , oo ! zrobię sznycle, uwielbiam sznycle, tak dawno nie było... I nagle uświadamiasz sobie, że padło pytanie. 
- Mmmm.. Co? - Pytam zaspanie. 
- Dobrze Ci było? 

O cholera! No i co? Dobrze mi było? No było było. Chyba przeciętnie dobrze, dobrze z tendencją spadkową, prawie dobrze. No kurcze co tu powiedzieć? Skoro myślałam o sznyclach, które akurat mnie nie kręcą zbytnio w sensie erotycznym, to chyba nie za bardzo to "dobrze"...


- Dobrze - odpowiadam. Lekko się uśmiechając. 
- Echem, wiem kiedy kłamiesz - mówi M.
- E..- no kurde... 

I wtedy nie dość, że wychodzę na kłamczuchę, to jeszcze na kłodę łóżkową...
I zawałka na całej linii. Sęk w tym, kiedy na starcie mówi się "nie", to to "nie" albo jest niezrozumiane, albo niewiarygodne. Ale czasem, dla "dobra wspólnego" ciężko jest powiedzieć "nie". Skwitowane będzie zapewne "sfochowanym" - nie to nie! Albo ubodnie w centralną część męskiej dumy. A czasem naprawdę chodzi tylko o święty spokój i sen...
Czy potrafię wykrzesać iskrę? O tak! Jeśli warunki atmosferyczne pozwalają rozpalić ogień. Jeśli burzowo, zły nastrój, chandra, senność, to nici z ognia. I takie hocki - klocki. W końcu małżeństwo, to nie tylko seks.

A Wy- Żony, Kochanki, Partnerki? Co robicie, by się nie obraził, nie zniechęcił, nie zirytował?

czwartek, 15 listopada 2012

Wyróżnienie i ostatnie podrygi polskiej, złotej jesieni

Zostałam wyróżniona, za co serdecznie dziękuję!

Oczywiście przywilej niesie ze sobą brzemię odpowiedzialności, także tym bardziej czuję się głupio, że Was - czytelników i czytelniczki trochę ostatnio zaniedbałam. 
Mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze Wam na hali. Tu krzyków, żali i śmiechów wysłuchuje Czarna Owca i nieprzebrane łany trawy zielonej. Chcę aby każdy tu zaglądający czuł się swobodnie, a jednocześnie był blisko, bo w przyjaźni siła!

Oprócz wspomnianego wcześniej brzemienia odpowiedzialności, stosuję się również do zasad, które obowiązują przy otrzymaniu tego wyróżnienia:

Zasady przekazywania dalej tego wyróżnienia są następujące:
1. Podziękuj za przyznanie wyróżnienia.
2. Zamieść u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła.
3. Zamieść u siebie na blogu logo wyróżnienia.
4. Przekaż nagrodę co najmniej 7 bloggerom.
5. Zamieść linki do tych blogów.
6. Powiadom o tym nominowane osoby.
 
 
Ad. 1 , Ad. 2
Tak daleko, a tak blisko, chciałoby się rzec... Szanowna Aniu, duszą i sercem bliska,  choć Stanami Zjednoczonymi nerwy skołatane - DZIĘKUJĘ!!! Docenionym być, to zawsze miło, choć nie wiem, czy być powinnam ;-) Serdecznie pozdrawiam i link do Cię zostawiam:

http://moja-ameryka.blogspot.com/

Ad. 3

Logo widnieje ooo tam --->

Ad. 4, Ad. 5

No i tu jak zwykle schody... Wszyscy do których zaglądam i którzy też są ooo tam ---> tylko niżej, zasługują na wyróżnienie. Kochani, czuję się u Was jak w domu, czy to na łące, czy na podwórku, czy w ciepłej kuchni, salonie. Wszyscy, którzy mnie zapraszacie, tworzycie atmosferę niesamowitego ciepła, przy którym moja wełna może się czasem osuszyć z codziennego błota i łez. 
Po kolei, ale kolejność nie ma tu nic do rzeczy i każdą z Was traktuję równo, wyróżniam:

Frajerkę: http://frayed-ka.blog.onet.pl/
Kobietę, też człowieka: http://kobietatezczlowiek.blogspot.com/
Prowansję: http://mojaprowansja.blogspot.com/
Tygrysa: http://tygrys1012.blogspot.com/
Owcę: http://owcyswiat.blog.onet.pl/
Zgagę: http://zapiski-zgagi.blog.onet.pl/
Klarkę: http://klarka.blog.onet.pl/
Panią Niteczkę: http://pani-niteczka.blogspot.com/
 
Ad. 6  
Już do Was maile ślęęęę......
 
 
 

A teraz jeszcze fotek parę o umykającej jesieni. Dziś rano obudziłam się w domku otulonym brodą Dziadka Mroza. Brrr....
Żeby ocieplić trochę ten klimat, wklejam mojego, zawsze ciepłego Cezariusza wśród złoto - gorących liści :-)
 


 







No, i nie było pięknie?
 
:-)




środa, 14 listopada 2012

Historia śmierci jednego kota

Rano. Pobudka, szybka kawa, kanapka do pracy dla Mężulskiego, buziak na do widzenia i znowu sama...
Nieco pobudzona kawą, która dzisiaj smakowała jakoś mniej miałko, umyłam zęby, wsadziłam trochę tuszu do oczu i wyruszyłam w miasto. Będąc pewną tego, że jestem już obudzona cofnęłam autem prosto w zamkniętą bramę. Na szczęście pół metra przed kłódką zorientowałam się, że przez tak małą szczelinę pośrodku kłódki peugeot się jednak nie zmieści... Funny...
Stukając  się w głowę z własnej głupoty, zamknęłam za sobą bramę i ruszyłam.
Spostrzegłam jednak, że ktoś mnie przebił w porannym roztrzęsieniu. Na środku drogi osiedlowej leżał czarny kot. Młody kotek, który w swej młodej, zapewne naiwnej świadomości, myślał, że zdąży...
Niestety.
Zatrzymałam auto obok niego, by przyjrzeć się, czy może jeszcze nie dycha.
Nie dychał, a wypchnięte, uderzeniem zapewne oko, świadczyło o jego szybkiej śmierci.

Wsiadłam znów do auta, skutecznie, acz bardzo intensywnie powstrzymując mdłości. Dochodząc do siebie, zaczęłam myśleć, co począć z kocięciem. Niestety w ogródku nie mogłam go zakopać, bo Cezar (bokser) na pewno by oszalał i zapewne rozgrzebał świeżą ziemię. Na czyimś placu, mimo, że nieogorodzonym - nie wpada, wręcz nie wolno. Najbliżsi sąsiedzi miejsca śmierci kota, to staruszka o lasce i pustostan. Chm...
Ruszyłam.
Przejechałam sklep, w którym miałam zrobić zakupy i zmierzyłam prosto do ZGK (Zakład Gospodarki Komunalnej), czyli potocznej komunalki.
Wchodzę - trzy panie, z czego jedna rzuciła okiem na moje "dzień dobry". Wytłumaczyłam paniom, że na ulicy, przy której mieszkam potrącono kota. Wyjaśniłam, że nie mam go jak "pogrzebać" i zapytałam, czy nie mogło by się tym fantem zająć ZGK.

Więcej zainteresowania wykazały drukarki stojące na biurkach, niż siedzące przy nich panie...
Przykre.
W końcu po jakiejś pół minuty, jedna z pań odezwała się półgębkiem - Szef jest w gabinecie, proszę z nim porozmawiać.
Ok, nie tracąc werwy i dobrego nastroju, wparowałam do szefa.
Na szczęście poprzez przyjaźń moich rodziców i wspomnianego bosa ZGK, poszło w miarę gładko.
Cześć! - uśmiechnął się.
Witam, mam pewną sprawę i prośbę zarazem - przeszłam do sedna.
W skrócie: Kot vs. samochód = utylizacja.
Chmmm... - zastanowił się - my nie zbieramy zwłok, ale zadzwonię do "chłopaków" (nosicieli kubłów) i zobaczę, jak będą w okolicy, to pozbierają.
Dziękuję, do widzenia - skwitowałam, widząc, że sięga po telefon.

Zastanawiam się, kto w takim razie odpowiada za takie wypadki, które przecież na drogach zdarzają się codziennie, niestety. Wiem, że za potrącone zwierzę leśne odpowiadają pracownicy lasów państwowych, odpowiednia jednostka, do odpowiedniego miejsca. Ale kto, za wypadki "miejskie"?

Czy naprawdę w takich sytuacjach jesteśmy zdani na siebie? Ewentualnie musimy pośredniczyć we wdychaniu woni rozkładającej się padliny przez kolejne tygodnie, bo to niczyja sprawa?
A mało takich przypadków?

PS. Teraz mam cholerne wyrzuty sumienia wobec kota.... Może powinnam sama go przeprowadzić przez tęczowy most... Kto wie, co oprawcy z pomarańczowej śmieciary z nim zrobili.... Brrr....

No, pocieszcie...

niedziela, 11 listopada 2012

W ślepej pogoni za własnym szczęściem

Całe życie idziemy na kompromis. Czy to w sprawach błahych, jak na przykład kłótnia o pomysł na obiad - ja chcę naleśniki, ty schabowy, więc wcinamy makaron z serem; czy też w poważniejszych sytuacjach - jak spędzamy tegoroczną wigilię. I masz babo placek... Jak nie postąpisz, tak kogoś urazisz... Bo tu za wcześnie, tu za późno, tam za krótko, tu by się posiedziało, ale trzeba zmykać do drugich... Ech i z językiem na brodzie nawet nie zdążysz zauważyć magii świąt... Ale nie o tym dziś.

Często jest tak, że pragniemy swego szczęścia najbardziej żarliwie, zwykle nie zważając na czyjąś troskę, obawę, czy zwyczajny rozsądek. W takim "zakochańczym" pędzie za własnym, wyczekanym czasem tylko we dwoje, zapomina się o tych, którzy są również częścią tego czasu, chcą być częścią tego czasu i próbują się w niego wbić. Często nieskutecznie. To tak jak w piłce nożnej, każdy cieszy się z gola, ale chwałę zbiera strzelec. To o nim się mówi, o nim pisze, a nie pamięta się tego, że piłka została wcześniej perfekcyjnie podana. Nie pamięta się tego, który ją podał. On - maluczki - stoi w cieniu chwały i glorii strzelca. I choć ten zapewnia, że to zasługa zespołu, jakoś nie bierze się tego na poważnie.

Podobnie jest w zwykłym życiu. Codzienne decyzje, te ważne i te, zdałoby się powiedzieć: nie wnoszące żadnych zmian, pozornie tylko są nieszkodliwe, nie mają konsekwencji. 

Podejmujemy decyzję sami, mając w poważaniu zdanie innych, bo tego uczy nas świat. Dąż po swoje, po trupach do celu, inaczej się nie dorobisz, inaczej nie będziesz szczęśliwy, nie starczy ci czasu. I ciągle ten pęd.. 
A wystarczy na chwilę opuścić swój wewnętrzny tok myślenia i stanąć z boku. Często dociera do nas jak bzdurne jest nasze rozumowanie. Jak bardzo potrzebujemy konfrontacji, pomysłu z zewnątrz.

A na zewnątrz zostają ci zmarznięci pomocnicy, którzy kiedyś tylko patrzyli, aby wstać z ławki rezerwowych i skuteczniej przeprowadzić akcję na boisku, a tymczasem, nikt już o nich nie pamięta. A i ławka pusta...

Poruszając się wśród ludzi, zawsze będzie możliwość zranienia. Możliwość, nie taka mała znowu, bo gdy skłaniasz się ku racji jednej osoby, druga czuje, że nie liczysz się już z jej zdaniem i odchodzi, czuje się urażona. I zawsze tak będzie. Jedno, czego nauczył mnie Mężulski: Nigdy nie dogodzisz wszystkim. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się twoja decyzja.

Musisz jednak zdecydować, co jest dla ciebie w danej chwili ważniejsze - czy odległa bramka, czy pomocnicy przy twoim boku. Bo może się okazać, że spudłujesz i u nikogo nie znajdziesz ulgi we wspólnym przeżywaniu porażki.