środa, 21 listopada 2012

Nie ma to jak ranek

Wczesna pobudka i szybkie wstawanie. Mężulski do pracy, koszula, zawiąż krawat, zrób kawę, kanapki do pracy, buziak i papa. I sama. Sączę tę kawę z Cezarową mordką na kolanach (chciał wleźć cały, ale jego 28 kg dosłownie mnie przytłaczają). 
No i cóż kolejny dzień rozglądam się za pracą, której brak... 
W TV lecą jakieś bezistotne fakty, MR Kuźniar przechodzi sam siebie w porannych sucharach, tak nie są to żarty, to suchary... Serio, myślisz, że będę śmiać się do rozpuku o 6.20? 
Powrót wzroku do monitora. O super, oferta pracy dla seretarki. Może być. Wymagania... Kwalifikacje... OK. A pod "ofertą" zalecenie - proszę o obowiązkowe wysłanie 5 fotografii sylwetki. Że jak? A po co Wam moja sylwetka? Na stanowisko sekretarki? W końcu, gdybym przyszła na rozmowę kwalifikacyjną, to i tak wprawne oko dojrzy moją nadwagę. Gdybym przyszła. Ale nie przyjdę. Źle mi to pachnie...

Rozmawiałam ostatnio ze znajomą. Mąż jej zarabia wystarczająco, by ona mogła być w domu z dwójką dzieci. Przyjechała do niej koleżanka, zaradna menadżerka, czy coś tam. W każdym bądź razie zapracowana kobieta ze swoją pięcioletnią córeczką. Dziewczynka nie chciała się bawić z chłopcami znajomej, ciągle tylko mama i mama. Widocznie jej mamy brakowało. Nożyczek nie umie trzymać w ręce, nie lubi rysować. 
No moim zdaniem jest to dziwne. Matka małej podziwiała chłopców mojej znajomej, że tacy zaradni, że zainspirowani życiem, że sobie pomagają, że są ze sobą zżyci. 
Może właśnie dlatego, że był czas na to, aby im pokazać, jak mają się zachowywać,  może był czas na tłumaczenie, a nie jedynie na zakazy, nakazy, krzyki. 
Każdy woli inny model rodziny, każdy ma własny. 
Ale konkluzja jest jedna, aby nic nie było na siłę. By nie było nadgodzin kosztem dzieci. 


I jeszcze na koniec. Ostatnio czytałam piękną, acz smutną historyjkę w Internecie:

Mama wróciła wieczorem z pracy. Synek nie widział jej cały dzień. Przygaszony zszedł z łóżka i patrzył na mamę krzątającą się gorączkowo w kuchni. Szybkim ruchem wyjmowała garnek z zupą z lodówki, zamaszyście stawiając go na kuchence. Część z niej wylądowała na podłodze. 
- Cholera, - syknęła. 
- Mamo... - rozległo się ciche pytanie z okolicy futryny.
- Czego! - warknęła.
- A ile ty zarabiasz na godzinę? - spytał chłopiec.
- Co? Co cię to w ogóle obchodzi, nie zawracaj mi głowy!
- No ile?
- Wyjdź mi stąd! - rozkazała wymachując ścierką.
Chłopiec potulnie ruszył do swojego pokoju.
Przy obiedzie matce zrobiło siego jednak żal. 
- Synku - rzekła- zarabiam 10 zł na godzinę. 
- Acha. - odrzekł spokojnie i pobiegł do swojego pokoju.
- Wracaj, dokończ obiad - krzyknęła za nim. Ale z pokoju rozlegały się już jakieś dźwięki. Jak rozbijanie porcelany i brzęczenie monet.
Rozległo się pospieszne tuptanie przez korytarz.
- Proszę - rzekł chłopiec i wysypał mamie drobniaki przy talerzu. - Tu jest dziesięć złotych. Chcę kupić godzinę Twojego czasu. Czy jutro wrócisz do domku trochę wcześniej?
Jej niebieskie oczy zrobiły się szare od napływających łez. 



Goniąc za czymś na oślep, nie widzimy ile po drodze przeoczamy. 
Miłego dnia.
I znajdźcie czas :-)









3 komentarze: