niedziela, 11 listopada 2012

W ślepej pogoni za własnym szczęściem

Całe życie idziemy na kompromis. Czy to w sprawach błahych, jak na przykład kłótnia o pomysł na obiad - ja chcę naleśniki, ty schabowy, więc wcinamy makaron z serem; czy też w poważniejszych sytuacjach - jak spędzamy tegoroczną wigilię. I masz babo placek... Jak nie postąpisz, tak kogoś urazisz... Bo tu za wcześnie, tu za późno, tam za krótko, tu by się posiedziało, ale trzeba zmykać do drugich... Ech i z językiem na brodzie nawet nie zdążysz zauważyć magii świąt... Ale nie o tym dziś.

Często jest tak, że pragniemy swego szczęścia najbardziej żarliwie, zwykle nie zważając na czyjąś troskę, obawę, czy zwyczajny rozsądek. W takim "zakochańczym" pędzie za własnym, wyczekanym czasem tylko we dwoje, zapomina się o tych, którzy są również częścią tego czasu, chcą być częścią tego czasu i próbują się w niego wbić. Często nieskutecznie. To tak jak w piłce nożnej, każdy cieszy się z gola, ale chwałę zbiera strzelec. To o nim się mówi, o nim pisze, a nie pamięta się tego, że piłka została wcześniej perfekcyjnie podana. Nie pamięta się tego, który ją podał. On - maluczki - stoi w cieniu chwały i glorii strzelca. I choć ten zapewnia, że to zasługa zespołu, jakoś nie bierze się tego na poważnie.

Podobnie jest w zwykłym życiu. Codzienne decyzje, te ważne i te, zdałoby się powiedzieć: nie wnoszące żadnych zmian, pozornie tylko są nieszkodliwe, nie mają konsekwencji. 

Podejmujemy decyzję sami, mając w poważaniu zdanie innych, bo tego uczy nas świat. Dąż po swoje, po trupach do celu, inaczej się nie dorobisz, inaczej nie będziesz szczęśliwy, nie starczy ci czasu. I ciągle ten pęd.. 
A wystarczy na chwilę opuścić swój wewnętrzny tok myślenia i stanąć z boku. Często dociera do nas jak bzdurne jest nasze rozumowanie. Jak bardzo potrzebujemy konfrontacji, pomysłu z zewnątrz.

A na zewnątrz zostają ci zmarznięci pomocnicy, którzy kiedyś tylko patrzyli, aby wstać z ławki rezerwowych i skuteczniej przeprowadzić akcję na boisku, a tymczasem, nikt już o nich nie pamięta. A i ławka pusta...

Poruszając się wśród ludzi, zawsze będzie możliwość zranienia. Możliwość, nie taka mała znowu, bo gdy skłaniasz się ku racji jednej osoby, druga czuje, że nie liczysz się już z jej zdaniem i odchodzi, czuje się urażona. I zawsze tak będzie. Jedno, czego nauczył mnie Mężulski: Nigdy nie dogodzisz wszystkim. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się twoja decyzja.

Musisz jednak zdecydować, co jest dla ciebie w danej chwili ważniejsze - czy odległa bramka, czy pomocnicy przy twoim boku. Bo może się okazać, że spudłujesz i u nikogo nie znajdziesz ulgi we wspólnym przeżywaniu porażki.

2 komentarze:

  1. Jak mawiają - sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Niestety, kochana, przy podejmowaniu decyzji trzeba być trochę egoistą, bo jak zaczniesz myśleć o wszystkich dokoła, to szczęśliwa nie będziesz chyba nigdy - zawsze będziesz miała niedosyt. Inna kwestia, to umieć ten egoizm dozować i jak mówisz - nie iść po trupach. Warto być otwartym na rady z zewnątrz, dopuszczać, że ktoś może mieć więcej doświadczenia i wiedzy i a nuż ma też nieco racji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko, co chciałam napisać, powiedziano powyżej...

    OdpowiedzUsuń