czwartek, 16 sierpnia 2012

Węgry, Botswana - gdzie ja mieszkam, do cholery?

Mit o jednej Polsce, wyrównywaniu różnic społecznych jest jak legenda o Popielu, którego zjadły myszy. Podział na Polskę wschodnią i zachodnią jest jak najbardziej wyraźny i dobitnie daje się we znaki, zwłaszcza części wschodniej.
Po wyborach parlamentarnych 2011 roku, Jarosław Kaczyński zapowiadał, że jeszcze przyjdzie taki czas, że zrobi z Warszawy Budapeszt. I choć do dziś nie wiem, w czym mu to miało pomóc, i  w czym Warszawie, ponieważ nasza stolica dużo lepiej sobie radzi na tle gospodarczym niż stolica Węgier, to fakt wypowiedzi odbił się szerokim echem po Polsce.
Mam w okolicach Poznania przyjaciół, którzy zaśmiewają się, gdzież to ja nie mieszkam, że w samym Budapeszcie, na tzw. wysranówce, że prawie w biednej Ukrainie.
I patrząc na powyższą i poniższą mapkę (wyniki głosowania na PiS w wyborach parlamentarnych 2011), trudno się z nimi nie zgodzić.

A ostatnio dowiedziałam się nawet na Kwejku, że mieszkam w Botswanie:

Chmmm... Botswana. Nawet ten kraj ma delikatnie wyższy wskaźnik PKB, niż nasze województwo podkarpackie. Tyle, że Botswana ma złoża diamentów, które przynoszą zysk. A u nas.. .Ech śmiechu warte.
Żaden polityk, żadne ugrupowanie nie ma pomysłu na rozwój tej części Polski. Żyje jedyne Rzeszów, ale i tak cienko, bo cóż tam można zorganizować? Większość wsi dojeżdża do tego miasta właśnie w poszukiwaniu i do zdobytej już pracy. Dojazd jednak zabiera ludziom często 1/2 ich pensji. Przykładowo sprzątaczka, która dojeżdża do pracy do biurowca w Rzeszowie 50 km. płaci za dojazd ok. 250 zł miesięcznie + bilet miejski, bo z dworca jakoś trzeba się dostać -100 zł. Zarabiając 700 zł. "na rękę", w kieszeni zostaje jej 350 zł - czyli połowa. Inne miasta, jak np. Przemyśl żyje chyba tylko z interesów przygranicznych, bo bywając tam nie obserwuję żadnych zmian, modernizacji, nowych opcji pracy...
Też mieszkam w podkarpackim. Mam za daleko do Rzeszowa, aby codziennie dojeżdżać, bo byłabym na tych dojazdach po prostu stratna, a  własny dom stałby się jedynie hotelem. Mieszkam w małej miejscowości, w której nie sprawdzają się nawet small-biznesy. Od pół roku szukam pracy, nie chcę płakać jak zachoruję, że nie mam za co wykupić leków, nie mam za co kupić dziecku książek, butów, itp. Nie oczekuję także kokosów, po prostu wynagrodzenia, a nie jałmużny za wykonaną pracę.
Niestety nie widzę celu w życiu, nie wiem, co mogłabym robić, aby poprawić sytuację finansową własnej rodziny, nie zaharowując się na śmierć.

Będąc w Budapeszcie, zaobserwowałam, że mieszkańcy różnią się znacznie od przeciętnego Polaka. Przede wszystkim wyglądają na niższych, ale nie są. Po prostu są zgarbieni, przytłoczeni życiem, wizją kryzysu. Trudno jest znaleźć przechodnia z uśmiechem na twarzy. Nie mówię, aby idąc śmiał się jak wariat, lub szedł z głupawym uśmiechem, ale aby jego twarz nie wyrażała strapienia. W Warszawie przechodnie również się śpieszą, praca, zakupy, zepsuty tramwaj, ale większość z nich stara się jakoś przetrwać i wyjść z niepowodzeń obronną ręką. W Budapeszcie ludzie skupiają się na tym, aby jakoś przetrwać. I tyle.

I tak naprawdę nie wiem, gdzie mieszkam. Na Podkarpaciu buduje się najwięcej domów w Polsce - dzięki Anglii, Irlandii i USA. Ale wiele już jest przypadków rozpadu rodzin, sprzedaży nowych, wykończonych parceli, bo po powrocie, okazuje się, że tutaj nie ma z czego żyć. Oszczędności szybko się kończą i witaj z powrotem na zielonej wyspie, w wynajętym mieszkanku z dwoma rodzinami jeszcze, bo drogo.

I szlag mnie trafia na taką rzeczywistość i na takie podejście polityków. PiS przegrał wybory i ogłasza, że gdyby wygrał, wszystko by zjednoczył, nie byłoby podziału na Polskę A i Polskę B. A wcześniejsze 4 lata rządów, w jakiś sposób uniemożliwiało zrealizowanie tej wizji? Śmiech na sali...


I marzy mi się tylko mała kawiarenka, gdzieś na Bałkanach, gdzie ludzie cieszą się z bycia kelnerem, gdzie mają czas dla siebie, przyjaciół. Cieszyć się słońcem i troski przekuwać w sukces.

Chorwacja...

Czarnogóra...

Bułgaria...


5 komentarzy:

  1. Wegry, Botswana...
    Mnie sie przytrafilo kiedys, ze moje Kolezanki z Haiti zakrzyknely, ze mieszkam na koncu swiata:)

    Nie z gospodarczego punktu widzenia, a mapy. Dla nich juz Europa brzmi jak fantazjowanie.
    To tyle tytulem mapy.

    Praca:
    Tutaj dojazd do pracy i powrot z niej zajmuje czasem i 4 godz. dziennie. Tak, odleglosci - ze Staten Island pociagiem do ferry (20 min, jesli express, potem ferry-prom z wyspy na Manhattan, nastepne pol godziny, potem subway na srodkowy czy uptown, 40 min.( godzin pracy, bo w tym godzinna przerwa na lunch i powrot. Tak dojazdza moja siostra na 6 Ave.
    Czasem z obrzezy NY dojezdzaja ludkowie: autem na parking, pociagiem do Hoboken(stacja wezlowa) min godz, potem juz tylko path na Manhattan, 15, 20 min. i wypluwa nas na dolny czy srodkowym Manhattanie. Czasem jeszcze subway.

    Faltem jest, ze robi sie to za godziwe pieniadze. Absolutnie nie przeliczajac na zlotowki - starczy na spalte kredytu za dom, splate co najmniej 2 aut, rachunki i wakacje.

    Ale opcja knajpki i tak jest najlepsza - nie trzeba czekac na czas, by cieszy sie zyciem. Po prostu jest okazja by sie nim wolno delektowac.
    Zostaw zatem te polskie klimaty i otworz sie na swoje Balkany. Moze wlasnie tak?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawia Cię rodowita Botswanianka. Pójdź w me ramiona, Ziomalko!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O!! Frau, jak super! Jeszcze się okaże żeś sąsiadka! Buziak

      Usuń
    2. A Ty zza ściany...?

      Usuń
  3. Już po poście o wygranej Resovii czułam, że Ty sąsiadka jesteś :)

    OdpowiedzUsuń