wtorek, 14 sierpnia 2012

Termometr z Ukrainy

No i mnie wzięło. Jak nic. Zapas chusteczek szybko się kończy, leki pod ręką, gorąca herbatka i kocyk. Ooo... Tego trzeba Owieczce.
Czując się coraz gorzej, poczłapałam do koszyczka z lekami i wygrzebałam nowiuśki, kupiony kilka tygodni temu przez mojego męża, termometr. Super - ekstra ustrojstwo, którego włączenie już jest jak przejście przez pole laserów. Uf.. Udało się. No to do dzieła: ustawiam opcję "forehead" przykładam do czoła i słyszę biiip. Spoglądam z zaciekawieniem na ekranik: "too low". Jak "too low" jak czuję, że moja głowa aż bulgocze z gorąca?? Jeszcze raz. "Too low"... Oporny sprzęcior. Ok. Nie łamiąc się przestawiam aparacik na opcję "ear". Posłusznie wtłoczyłam sobie zimną końcówkę do ucha i czekam cierpliwie. No może nie przesadzajmy z tą cierpliwością, bo już po 4-5 sekundach usłyszałam znajome "biiiiip". Patrzę i ku mojemu zdziwieniu znów "too low". No żesz...
Sięgnęłam ponownie do koszyka i znalazłam zwykły rtęciowy termometr, przywieziony parę miesięcy temu przez znajomą z Ukrainy. Właśnie siedzę z nim pod pachą i czekam. Nie przeszkadza mi to w ogóle ani w pisaniu, ani w popijaniu herbaty, w niczym. Czekam cierpliwie na wynik, iii? 37,6 st. C. Żadne "too low", ani "Error", itp. Wystarczy odrobina cierpliwości.
Zechciejmy jednak kupić taki termometr w aptece. Hehe. Pani z okienka wyśmieje nas i wciśnie "porządny", niezniszczalny, super wypasiony, elektroniczny termometr za ok. 100 zł. Który będzie pokazywał wszystko, tylko nie temperaturę ciała.
A wystarczy parę hrywien i znajomy z Ukrainy. Bo nasza kochana Unia nie dopuszcza do sprzedaży tak niebezpiecznej rzeczy jak rtęciowy termometr! I choć całe dzieciństwo przechodziłam z nim pod pachą - nigdy mi się nie złamał, raz jedyny upadł na podłogę przy sprzątaniu w szafce. Ale się posprzątało i nic się nie stało. Teraz nie można. Toż to zło! Kawałek diabła na polskiej ziemi! Jest to moim zdaniem głupi przepis i nakręcanie przemysłu farmaceutycznego oraz zysków producentów sprzętu medycznego. Większej logiki w tym nie widzę...
Niebezpieczeństwo istnieje zawsze i sądzę, że w każdej postaci, bo czym się różni wylana bateria od stłuczki i paru kropel rtęci? Może zakażmy również sprzedaży baterii?
Co sądzicie?


5 komentarzy:

  1. Dowierzam tylko rtęciowemu po kilku próbach posługiwania się nowinkami;)
    Herbatki z miodem i cytryną , dobra książka i ...zdrówka;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że korzystam z rtęciowego. Nie można mieć zaufania do czegoś, co komunikuje się z nami w jakimś pogańskim języku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, że rtęciowy! Mój ,,wypas'' notorycznie wskazuje 34! Znaczy zombi jestem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Rtęciowy, chyba każda z nas ma go w domu. Też zdarzyło mi się go rozbić i jak widać nic mi się nie stało, do dziś oddycham świeżym powietrzem.
    A z tym przeziębienie to chyba każdego dopada.
    Zdrowiej Kochana!


    Rycerze naszych czasów, bez których nie potrafimy żyć czekają na Twoją ocenę!

    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  5. teraz rtęciowe zastąpiły takie same, tylko z inną substancją. i również nadal niezmiennie ufam tylko im. Zrobiłam kiedyś test - elektryczny pokazywał, że mam 37,7 podczas gdy miałam drobne 38,9... wg tradycyjnego. I sądząc po samopoczuciu - on pokazywał lepiej :)

    OdpowiedzUsuń