Tak to czasem jest, że kobieta - żona, jest bardziej potrzebna
facetowi, niż ona sama myśli. Mężulski jest dla mnie opoką, oparciem w
każdej zwykłej sytuacji. Nie jest zbyt rozrywkowy, to ja pilnuję
odpowiedniego poziomu małżeńskiego szaleństwa. I choć ta stateczność
zwykle wpływa pozytywnie na jego i moją duszę, to czasami potrafi
harmonię zamienić w równię pochyłą.
Dużo się naskładało na barki
Mężulskiego, dużo. Mimo, że postawny, ciężko czasem nosić ten bagaż
zmartwień, problemów, tych rozwiązywalnych i nierozwiązywalnych. A jeśli
nawet rozwiązywalnych, to przy użyciu supermocy, czasu i pieniędzy.
Staram
się, ba, oboje się staramy, aby frustracje dotyczące naszej samooceny,
kłopotów rodzinnych, finansów i nie tylko, nie wpływały bezpośrednio na
jakość komunikacji w naszym małżeńskim grajdołku.
Nie zawsze jednak założenia mają w pełni odzwierciedlenie w praktyce.
Uprzedzam
- nie mamy żadnego kryzysu, nie kłócimy się, nie mamy cichych dni.
Nasze relacje, nie te krótkotrwałe, oparte na dniu, lub chwili, ale te
stałe są ustabilizowane. Nadal jedno nie może w pełni funkcjonować bez
drugiego i ta tęsknota, gdy go/jej nie ma obok... Ta tęsknota, trochę
gorzka, ale słodka zarazem jest tak bardzo nam - partnerom potrzebna. I
to jest piękne.
Czasem jest jednak tak, że jest tych spraw
codziennych za dużo jak na jednego człowieka. W naszym przypadku, jest
ich za dużo jak na dwoje ludzi. I to przytłacza. Zarówno ze strony
fizycznej, organizacyjnej, jak i psychicznej.
Co można zrobić, aby
móc myśleć inaczej? Powtarzać jak mantrę "będzie dobrze"? Z czasem to
nie wystarcza, a im człowiek, paradoksalnie, rozumniejszy, tym
psychologiczne zabiegi szybciej kierują swój tor na stację "Fiasko".
Suma sumarum trwamy tak w psychicznym dołku, bo jak jedno, to i drugie, może podzielimy tę szarość po połowie...
Będzie dobrze.
Będzie dobrze.
Będzie dobrze.
A może i faktycznie jest mi po tym lepiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz